Glaciologico Alto i Ponte Tibetani
Alpy Retyckie i okolice miejscowości Santa Catarina Val Furva to niezliczone wędrówki malowniczymi i widokowymi szlakami. Wracając z przełęczy Passo Zebru zatrzymaliśmy się na chwilę w urokliwym i oferującym fenomenalny widok schronisku Rifugio Branca. Z tarasu podziwialiśmy strzeliste ściany, monstrualne lodowce i wypływające spod nich z impetem lodowcowe strumienie. Oko gdzieś w tym wszystkim dostrzegło wijącą się pomiędzy skałami ścieżynkę. Jak się okazało była to Sentiero Glaciologico Alto czyli ścieżka prowadząca przez skalną pustynię do czoła lodowca dei Forni. Surowe, momentami mroczne ale pociągające krajobrazy zwabiły nas na szlak. Mieliśmy tego dnia kalejdoskop barw, nastrojów i odczuć.
Wpatrując się z tarasu schroniska Rifugio Branca (2487 m npm) w alpejskie kolosy już wiedzieliśmy co będzie celem wędrówki następnego dnia. Zauroczeni szerokimi panoramami rozpościerającymi się z Passo Zebru mieliśmy ochotę na więcej, a krótki odpoczynek przed Rifugio Branca, zagadkowa nazwa szlaku Sentiero Glaciologico Alto i zapowiedź niepowtarzalnych widoków nie pozostawiły nam wyboru, padła decyzja o powrocie w to miejsce o poranku następnego dnia.
Pogoda zdawała się nam sprzyjać więc kolejny raz tego lata dojechaliśmy na parking dei Forni i szlakiem nr 530 ruszyliśmy w stronę Rifugio Branca. Droga dojazdowa, będąca jednocześnie naszym szlakiem w kierunku schroniska była dość spektakularna ponieważ w niektórych miejscach kąt nachylenia sięgał około 30 stopni. Odczuły to nasze kolana i płuca ale patrząc jak żmudnie wąską drogą piął się terenowy jeep zrobiło nam się jakoś lżej na duszy:).
Szlak był całkiem wygodny, pomijając oczywiście wspomniany stromy fragment. Pokonując pierwsze trudności dotarliśmy do schroniska gdzie kolejny raz widoki kazały usiąść i gapić się w przestrzeń. Nie było dyskusji, górom się nie odmawia:). Po chwilowej przerwie ruszyliśmy dalej. Zeszliśmy z półki na której osadzone było schronisko i podążając wąską ścieżką dotarliśmy nad niewielkie jeziorko Lago di Rosole przy którym znajdowało się rozwidlenie szlaków. Pewnie będę nudna jeżeli kolejny raz powiem, że otoczenie zachwycało swym urokiem. Zielone łąki, ponure skały i biel lodowców nie opuściły nas już dzisiejszego dnia.
Ścieżką o nazwie Sentiero Glaciologico Alto (nr 520) ruszyliśmy w kierunku lodowcowego królestwa. Ścieżka delikatnie zaczęła wznosić się w górę, zielone hale zostały za nami, a my powoli wkraczaliśmy w świat gdzie dominowały głazy, skalne rumowiska, liczne moreny i oczywiście potężne szczyty. Wędrówka przypominała spacer po skalnej pustyni.
Póki co, szło się dość wygodnie, jedyną przeszkodą był skalny próg, gdzie od czasu do czasu trzeba było użyć rąk. George sprawnie pokonał ściankę, bo jak już nie raz się przekonaliśmy chyba ma coś ze wspinacza:). Zresztą dla innych psiaków spotkanych na tym szlaku, a było ich trochę przejście przez te skałki nie stanowiło żadnego wyzwania. Kolejne kroki prowadziły nas wyżej i wyżej. Za plecami rozciągał się widok na dolinę Valle dei Forni i otaczające ją alpejskie trzytysięczniki, z Gran Zebru, Cevedale czy Cima Confinale na czele. Krajobraz stawał się coraz bardziej surowy, a pod naszymi stopami i łapami pojawiły się ogromne, porozrzucane głazy będące obrazem wcześniejszej pracy lodowca. Ich gładka, właściwie wyszlifowana powierzchnia była dowodem na to jak potężną siłą jest spływający z górskich zboczy lodowiec. Niszczy i równa z ziemią wszystko co napotyka na swojej drodze.
Kiedy dotarliśmy do najwyższego punku na naszym szlaku byliśmy trochę zawiedzeni bo okazało się, że czoło lodowca jest dużo wyżej. Kilka lat temu, rzeczywiście w tym miejscu znajdował się dei Forni ale niestety globalne ocieplenie sprawiło, że górskie lodowce kurczą się w zastraszajacym tempie. O tym zjawisku możecie również przeczytać tutaj.
Szlak lekko skręcał w prawo, a my na chwilę go opuściliśmy i wyraźnie widoczną ścieżka podeszliśmy trochę bliżej spływających jęzorów. Im bliżej lodowca tym teren stawał się bardziej wymagający i wręcz nieprzyjemny. Sypkie podłoże usuwało się spod nóg, a liczne nasypy i wąskie przejścia nie ułatwiały wędrówki. Dotarliśmy do miejsca gdzie głębokie koryto i rwący potok uniemożliwiły dalszy spacer, spędziliśmy tutaj kilka chwil wpatrując się w czoło potężnego lodowca, który jęzorami niczym macki ośmiornicy oplatał skały i spływał w dolinę. Nad lodowcem dumnie prężyły się Punta Taviela, Punta Cadini i Punta San Matteo. Kilka zdjęć i powrót na szlak.
I tutaj kolejna niespodzianka, a mianowicie przeprawa przez dwa wiszące mosty, no dobrze raczej mostki ale jakby nie patrzeć trochę himalajskiego klimatu było. Zresztą sama nazwa- Ponte Tibetani już poruszała wyobraźnię. Mosty zarzucone były nad spienionym górskim strumieniem i przy każdym kroku lekko się kołysały. George z początku ostrożnie, a po chwili już całkiem odważnie stawiał łapy na tym dziwnym dla niego wynalazku. Po „pokonaniu” tej przeszkody ścieżka ponownie wiła się wśród skał, głazów, a gdzie nie gdzie pojawiała się zwichrowana i skąpa roślinność.
Kolejne kroki równały się kolejnym zaskoczeniom i zachwytom. Przed nami pojawiły się bardzo dziwne, ciekawe i jednocześnie cudowne skalne formacje. Gładkie bloki skalne były ze sobą sprasowane i tworzyły przenikające się kolorowe warstwy, kolejny dowód na istnienie w tym miejscu lodowca. Zejście po tych dość śliskich skałach nie stanowiło problemu, znaczenie gorzej i trudniej będzie kiedy popada deszcz. Wychodząc z tego skalnego labiryntu opuściliśmy świat skał, głazów i moren.
Dalsza wędrówka to podążanie wijącą się ścieżką, sprowadzającą nas w dół do doliny. W tym miejscu istnieje możliwość skrócenia sobie drogi zamieniając szlak z 520 na 524, wybraliśmy jednak trochę dłuższą i chyba bardziej widokową wersję czyli kontynuowaliśmy marsz traktem nr 520.
Panoramy w dalszym ciągu dopisywały i mieliśmy okazję zobaczyć ruiny, pozostałości po fortyfikacjach pochodzących z czasów I wojny światowej. Nie wiem czy wiecie ale te piękne tereny były niemym świadkiem krwawych walk pomiędzy armią Austro-Węgier a Królestwem Włoch. Do dzisiaj w górach można spotkać resztki okopów, drutów kolczastych, pordzewiałych dział, stanowisk strzelniczych, czy bunkrów. Walki miały charakter partyzancki, a największym przeciwnikiem dla obu armii okazała się pogoda. W potyczkach zginęło 150-180 tyś. ludzi, tak więc te malownicze i sielskie panoramy kryją w sobie również ponurą historię.
Po pewnym czasie ścieżka wkroczyła w las, pokonaliśmy skalne schody, mostek i znaleźliśmy się w punkcie wyjścia czyli na parkingu.
Wycieczka dostarczyła nam wrażeń, pięknych widoków ( jak zawsze w Alpach), trochę refleksji i radości, że dobra pogoda wytrzymała! Szlak to „tylko” 4,30 h ale spokojnie może być potraktowany jako całodzienny wypad w Alpy ponieważ wielką sztuką jest przejść obojętnie wobec tych wszyskich pejzaży.
PRAKTYCZNIE:
- start szlaku z parkingu dei Forni w Santa Catarina Val Furva – https://goo.gl/maps/23FMZKCZnmcw5qWJ8
- dojazd do parkingu wąską, górską, płatną drogą; koszt: parking +wjazd to 5 euro ( 2021); opłata uiszczana na dole przed wjazdem lub na parkingu
- szlaki: parking- Schronisko Rifugio Branca (szlak nr 530); Rifugio Branca- parking (ścieżka Sentiero Glaciologico Alto, szlak nr 520); chcąc podejść bliżej lodowca zostawiamy szlak i wędrujemy wyraźną jednak nieoznakowaną ścieżką
- strona schroniska Rifugio Branca
- czas: 4,30h ( bez odpoczynku); dystans 11 km; wznios 700 m
- teren nasłoneczniony, większość trasy to typowa górska, kamienista ścieżka, bez trudności technicznych