Wysokie Taury- alpejskie drogi i lodowiec Pasterze
Kolejny sentymentalny powrót. Tym razem w Wysokie Taury, do podnóży najwyższego szczytu Austrii Grossglocknera. Oprócz wędrówki pieszymi szlakami lubimy spędzać czas przemierzając wysokogórskie drogi samochodowe. W Austrii co krok możemy znaleźć panoramiczną trasę, wijącą się pośród alpejskich trzytysięczników. Widoki są obłędne, a pokonywanie licznych serpentyn daje dużo frajdy. Jeżeli uda się połączyć samochodowy trip z pieszą wędrówką to już mamy pełnię szczęścia. Tak właśnie jest pod Grossglocknerem. Grossglockner Hohalpenstrasse dostarczy wrażeń zmotoryzowanym, a wycieczka do czoła lodowca Pasterze zachwyci wszystkich miłośników alpejskich krajobrazów. Opowieść o niewielkim wycinku Wysokich Taurów podzielę na dwie części. Jedna to wrażenia z przejazdu piękną trasą, a druga to opis trasy pod Lodowiec Pasterze. Jeden dzień i dwa światy. Świat techniki i inżynierii, a po chwili świat magicznego górskiego krajobrazu gdzie „pierwsze skrzypce” gra natura.
Będąc w Austrii zastanawialiśmy się czy chcemy po raz drugi pojechać pod Grossglocknera. Biorąc pod uwagę, że mamy wakacje, piękną pogodę, a sama trasa jest niebywałą atrakcją obawialiśmy się tłumów i korków. Nawet najcudowniejsze krajobrazy „tracą” swoje walory w ciasnocie i zgiełku.
Coś nas jednak podkusiło i wstaliśmy w środku nocy. Dla ścisłości: Ignacy wstał , a ja z George raczej zostaliśmy siłą ściągnięci z łóżka😉. Tak czy tak o godzinie 3 w nocy wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Bruck an der Grossglocknerstrasse gdzie rozpoczyna się słynna Grossglockner Hohalpenstrasse. Jest to jedna z najpiękniejszych wysokogórskich dróg widokowych w Europie. Wije się 48 kilometrową serpentyną, a nawet kilkoma 🙂 przez niepowtarzalną scenerię Wysokich Taurów. U stóp podziwiać można lodowce, a nad głowami wznoszą się alpejskie szczyty z potężnym Grossglocknerem, najwyższy szczyt Austrii o wysokości 3 798 m npm.
Najwyższy punkt trasy to Edelweiss-Spitze. Znajduje się na wysokości 2571 m npm i rozpościera się z niego widok na 30 trzytysięcznych szczytów. Wow! Już chyba dla takiego widoku warto tam pojechać. Droga wybudowana została w celach turystycznych, ale przede wszystkim w celu połączenia Tyrolu Wschodniego i Karyntii z resztą kraju po zmianie granic oraz przecięciu głównej (po południowej stronie Taurów) doliny Puster (Pustertal) granicą włosko-austriacką po zawarciu w 1919 traktatu pokojowego w Saint-Germain. Droga łączy Salzburg (kraj związkowy) i Karyntię. 30.08.1930 roku, o godzinie 9.30 nastąpił pierwszy odstrzał skalny w Ferlen i tym samym budowa górskiego traktu ruszyła. 03.08.1935 roku otworzono oficjalnie drogę Großglockner Hochalpenstraße. W ciągu 26 miesięcy (tyle trwała budowa drogi ) poruszono 870 tys. metrów sześciennych ziemi i skał, wybudowano 67 mostów, zainstalowano linię telefoniczną z 24 punktami telefonicznymi, a 3.200 pracowników przepracowało 1,8 milionów szycht. Trasa rozpoczyna się w Bruck an der Grossglocknerstrasse, zanim dotrze do końca czyli miejscowości Heligenblut pokonuje przełęcze Fuscher Törl oraz Hochtor. Na trasie znajduje się kilkanaście punktów oferujących różnorakie atrakcje.
Uwieńczeniem podniebnej drogi jest rozległy, naturalny taras z widokiem na Grossglocknera i jęzor Lodowca Pasterze, najdłuższego lodowca w Alpach Wschodnich.
No to teraz bardziej praktycznie. Gdy dojechaliśmy do bramek (Grossglockner Hohalpenstrasse jest drogą płatną, wjazd 37 euro dla auta osobowego) robiło się już szaro i pierwsze promienie wschodzącego słońca pojawiały się na horyzoncie. Wierzchołki alpejskich szczytów nieśmiało muskane były bladymi jeszcze promykami.
Spektakl już się zaczął i oprócz nas nikt go nie podziwiał! Byliśmy my, Alpy i poranne zorze. Całym sobą chciało się pochłonąć te wszystkie widoki, a senność towarzysząca podczas dojazdu zniknęła „jak ręką odjął”. Gdzie tylko była możliwość, jakaś zatoczka czy parking zaciągaliśmy ręczny i cieszyliśmy oczy. Im wyżej tym niebo stawało się jaśniejsze , a ciemne skały nabierały kolorów. Nie da się tego opisać w słowach, mam nadzieję, że fotografie pokażą choć trochę magii towarzyszącej wschodowi słońca w Wysokich Taurach.
Pokonując liczne serpentyny dotarliśmy na Edelweiss-Spitze, najwyższy punkt trasy. Aby tam się dostać należy odbić z głównej drogi i wąską odnogą wyłożoną kostką brukową podjechać w górę.
Na dość dużym parkingu stało zaledwie kilka samochodów i motocykli.
Panowała niezwykła cisza ponieważ wszyscy delektowali się niepowtarzalnymi panoramami. Co niektórzy wychodzili dopiero ze swoich śpiworów. Zazdrościmy tych mobilnych domów. Tymczasem 30 trzytysięczników budziło się do życia, a pod stopami w głębokich dolinach zalegały jeszcze ciężkie mgły. Widok bajkowy.
Pejzaż podziwiało także stado owiec, które skutecznie zablokowały wjazd na Edelweiss-Spitze kilku Porsche.
Na szczycie znajdowała się świetnie opisana panorama więc bez większego kłopotu mogliśmy zlokalizować otaczające nas wierzchołki.
Przyszła pora aby ruszyć dalej, zjechaliśmy z Edelweiss-Spitze i kolejny krótki przystanek zrobiliśmy na przełęczy Fuscher Törl na wysokości 2428 m npm. Znajdował się tam widokowy taras , z którego jeszcze lepiej widzieliśmy ścielące się mgły i oświetlone już słońcem północne wierzchołki. Grzechem byłoby nie uwiecznić tych cudów na fotografiach.
Łagodnie zjechaliśmy w dół i zrobiliśmy sobie poranny spacer wokół jeziora Fuscher Lacke.
Urokliwe , nieduże jeziorko , malownicze mostki i gospoda przepięknie wkomponowały się w alpejski krajobraz. Robiło się coraz cieplej i przyjemnie było wystawić twarz do słońca.
Po drodze od czasu do czasu przemknął jakiś samochód ale jeszcze dominowała cisza i ogólnie pojęty spokój. Korzystając z tych nieczęsto występujących na Grossglockner Hohalpenstrasse warunków w okolicy przełęczy Hochtor zjedliśmy śniadanie. I powiem, że nie ma nic lepszego niż zwykła bułka, kabanos i kawałek regionalnego sera „wciągnięte” w otoczeniu alpejskich kolosów. Drewniana ławeczka z powodzeniem zastąpiła hotelową restaurację, a miejsce w którym się znajdowała stanowiło najlepszy i jedyny w swoim rodzaju wystrój !
Z jednej strony niechętnie zakończyliśmy biesiadę ale z drugiej wiedzieliśmy , że dzień dopiero się rozpoczął, bo raptem było przed 9 rano i jeszcze wiele atrakcji przed nami. Kolejne zakręty, kolejne zjazdy, kolejne podjazdy, tunele i kolejne zmiany scenerii. Zbliżając się do Kasiser-Franz-Josef-Höhe czyli tarasu z którego mogliśmy popatrzeć na najwyższy szczyt Austrii krajobraz stawał się coraz bardziej surowy. Szerokie, zielone łąki przechodziły w granitowe, pokryte śniegiem i lodem ściany. Łagodne , przeźroczyste strumyki stawały się grzmiącymi, burymi potokami wypływającymi z hukiem spod lodowca. Na wysokości 2369 m npm znajdował się wielopoziomowy parking, mając wybór co do miejsca porzucenia naszego „Wiesia”( ksywka autka) ponieważ nadal nie było tłumów, wjechaliśmy na „dach” i od razu po wyjściu z samochodu pejzaż powalił nas na kolana, dobrze , że nie trzeba było zbierać zębów z asflatu😉. Potężny Grossglockner i Lodowiec Pasterze (niestety z roku na rok coraz mniejszy) to główni bohaterowie dalszej części dnia.
Grossglockner czyli Wielki Dzwonnik zawdzięcza swoją nazwę mieszkańcom Heligenblut, skąd jego sylwetka rzeczywiście przypomina dzwon, ale w nazwie znajduje się także odniesienie do dźwięków takich jak echo zawodzącego na graniach wiatru, łoskot spadających w dolinę lawin i huk otwierających się lodowcowych szczelin. W okolicach tarasu widokowego można spotkać świstaki , które przyzwyczajone do obecności turystów chętnie pozują do zdjęć. Nam również udało się złapać kilka ujęć.
Przechodząc obok obserwatorium im. Swarowskiego zatrzymaliśmy się na poranną kawę. No bo kto nie chciałby wypić aromatycznego napoju , patrząc jednocześnie na ośnieżone alpejskie szczyty? My nie odmawiamy sobie takich drobnych przyjemności. Po chwili oddechu udaliśmy się na Pasterze Gletscherweg czyli skalną ścieżkę do czoła lodowca. Ścieżka ma początek przy punkcie informacji turystycznej, przy głównej platformie. Aby dostać się na dno doliny gdzie znajdował się lodowiec należało pokonać dość strome, nieregularne skalne stopnie. Zejście było dość konkretne i wymagało uwagi. Nie liczyliśmy stopni ale było ich naprawdę sporo.
Dla wygodnych istnieje możliwość zjechania w dół zabytkową kolejką. Kiedy już dotarliśmy na dno doliny , znaleźliśmy się na morenie lodowcowej i tym samym otoczył nas srogi i nieprzyjazny krajobraz. Ogromne kamienne rumowiska, porozrzucane potężne głazy, a środkiem groźnie pomrukująca, szaro-zielona lodowcowa rzeka i zero roślinności. Z góry wszystko było takie malutkie, dopiero kiedy zeszliśmy w dół namacalnie poczuliśmy potęgę żywiołu jakim jest woda i na własne oczy zobaczyliśmy niszczącą moc lodowca, której skutkiem były zmielone na żwir potężne skalne bloki.
Pasterze spływa jęzorem długości 8,5 kilometra. Zajmuje przy tym około 18,5 kilometra kwadratowego. Oznacza to, że od połowy XIX wieku, kiedy rozpoczęto regularne pomiary, jęzor zmniejszył powierzchnię o blisko jedną trzecią i skrócił się aż o trzy kilometry. Idąc ścieżką Gletescherweg mijaliśmy tablice informujące gdzie, w jakich latach znajdowało się czoło lodowca. Zatrważające było to, że od 2014 roku kiedy byliśmy pierwszy raz w tych okolicach lodowiec skrócił się o kilkaset metrów, więc jak widać na załączonym obrazku zmiany klimatyczne postępują niestety bardzo szybko i gołym okiem można je zaobserwować.
Ścieżka była dość kręta, miejscami dochodziła na krawędź moreny i biegła tuż nad szeroką rzeką, w takich miejscach należy zachować ostrożność bo teren jest dość kruchy i zjazd w dół po takim zboczu z finałem w lodowatej i rwącej wodzie mógłby zakończyć się kiepsko.
Surowość krajobrazu była niezwykle pociągająca ale jednocześnie budziła respekt. Na szczęście słoneczny dzień dodał trochę koloru. Momentami nawet brudna rzeka przybierała turkusowy odcień, a biel lodowca mogła oślepić. Im bliżej czoła lodowca tym częściej na twarzy czuliśmy powiew lodowatego powietrza. Na początku było to dość przyjemne zważając na upalny dzień ale z czasem na letnie podkoszulki trzeba było włożyć coś cieplejszego.
Teren po którym wędrowaliśmy cały czas się zmieniał. Na początku pod nogami mieliśmy drobny żwir, bliżej lodowca pojawiały się większe, często ruchome kamienie, a ścieżka stała się mniej widoczna. Gubiła się i kluczyła pomiędzy głazami. Buty z dobrą podeszwą wskazane! W końcu dotarliśmy w miejsce gdzie lód zamieniał się w rzekę i spływał w dół doliny. Co chwila od czoła lodowca odrywały się bryły lodu i z hukiem wpadały do wielkiego górskiego potoku. Efekt niesamowity, momentami przyprawiający o dreszcze!
Siedzieliśmy tak na skalnej pustyni, wsłuchiwaliśmy się w odgłosy wydobywające się z mrocznych czeluści lodowca, podziwiając jednocześnie jego gdzieniegdzie widoczny nieziemski błękit. Nad głowami , w lazur nieba wbijały się zuchwale ostre wierzchołki Wysokich Taurów, białe obłoki na chwilę przysłoniły dumne oblicze Wielkiego Dzwonnika. Kompozycja idealna, piękna i pobudzająca wyobraźnię.
Na parking wracaliśmy tym samym szlakiem, co kilka kroków oglądając się za siebie i ukradkiem spoglądając w stronę tego niezwykłego miejsca, które mieliśmy okazję zobaczyć. George po drodze spotkał kilku psich kolegów, a my już coraz częściej mijaliśmy turystów idących w przeciwnym kierunku. Pomysł z wyjazdem w środku nocy okazał się strzałem w dziesiątkę! Pozostało nam jeszcze pokonanie stromego podejścia, co nie było już takie przyjemne. Jakoś przyjemniej i szybciej się schodziło:). Ale tak jest w górach.Jak wyjdziesz to trzeba zejść i na odwrót. George sprawnie pokonał stopnie, my jak zwykle zostaliśmy trochę w tyle ale finalnie wszyscy dotarliśmy na parking.
W porównaniu z porankiem panował tam teraz gwar, samochody wjeżdżały i zjeżdżały poszukując miejsc parkingowych. Ja oczywiście nie ominęłam sklepu z gadżetami i zaopatrzyłam się w naklejki i magnesy, taki pamiątkowy must have. W tym samym czasie Ignacy z George powędrowali ciemnym korytarzem kopalni i mogli zerknąć na widokowy taras z innej perspektywy, a mianowicie z początku szlaku Gamsgrubenweg prowadzącego do Hofmannshutte i dalej do Wasserfallwinkel. I mamy już powód aby kolejny raz tutaj przyjechać:).
PRAKTYCZNIE:
- początek Grossglockner Hohalpenstrasse w miejscowości Bruck an der Grossglockner koniec w Heligenblut , możliwy kierunek w przeciwną stronę
- wjazd na trasę to koszt 37 euro dla samochodów osobowych ( 2020 rok), bilet ważny jeden dzień, w ciągu dnia można wielokrotnie przekraczać bramki
- droga otwarta jest od maja do wczesnego listopada ale wszystko zależy od pogody i warunków
- aktualizowane na bieżąco, najbardziej wiarygodne informacje dotyczące otwarcia drogi, cen, panujących warunków oraz wszystko co należy wiedzieć wybierając się w trasę znajdziecie na stronie : https://www.grossglockner.at
- wszystkie parkingi wzdłuż drogi i na Kasiser-Franz-Josesf-Höhe nie wymagają dodatkowych opłat
- nawierzchnia jest bardzo dobrej jakości, trasa to liczne zakręty, zjazdy i podjazdy
- z Kasiser-Franz-Josesf-Höhe można udać się na ścieżkę Pasterze Gletscherweg do czoła lodowca Pasterze ( opisany szlak), inna opcja wędrówki to szlak Gamsgrubenweg do schroniska Hofmannhutte i do wodospadu
- czas przejścia Gletscherweg ( w obie strony): 3,35 h; dystans 8,50 km ; wznios: 489 m