Pala- dolomitowy płaskowyż
Jak wiecie w Dolomitach jesteśmy zakochani i spędzamy tam regularnie nasze urlopy. Tak, tak wiem…. Przecież jest tyle innych miejsc. Owszem jest ale powiem Wam , że im częściej jesteśmy w tych niezwykłych górach tym nasz apetyt na kolejne szlaki wzrasta. Trochę ich już przeszliśmy ale ciagle nam mało i mało, a patrząc na możliwości czyli na ilość dolomitowych grup, dolin i szczytów zawsze jest w czym wybierać. Tym razem zapuściliśmy się w wysunięty najbardziej na południe zakątek czyli w rejon grupy Pala. Jest to największa powierzchniowo grupa Dolomitów, której poszczególne części krajobrazowo bardzo różnią się między sobą. Pala powala klejnotami górskiego krajobrazu, a swoimi rozmiarami i dzikością zaskakuje płaskowyż Altipiano di Pala, który jest najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu Pali i który stał się celem naszej pierwszej wycieczki w tej krainie. Zapraszamy Was w świat księżycowych i niepowtarzalnych widoków.
Słowo „pala” oznacza śmiałą turnię skalną. W grupie spotkaliśmy ich mnóstwo ale oprócz tego mogliśmy podziwiać tutaj wszelkie formy górskiego krajobrazu. Pala to największa i można powiedzieć, że jedna z najciekawszych grup górskich w Dolomitach, znajdująca się w ich południowo-zachodniej części. Od masywu Marmolady oddziela ją potężna dolina Valle del Biois, od Civetty dolina Cordevole, od zachodu graniczy z doliną Val Cismon, a od południa zaś z grupą Dolomiti Bellunesi. Najbardziej charakterystycznym elementem grupy i jednocześnie jej zwornikiem jest potężny płaskowyż Altipiano delle Pale di San Martino, znajdujący się w centralnej części, na wysokości 2500- 2700 m. Na północ od niego rozciąga się łańcuch, w którym kulminują się najwyższe szczyty takie Pali taki jak chociażby Cimon della Vezzana (3192 m npm) Na przeciwnym krańcu płaskowyżu uwagę przykuwa szczyt Cima Fradusta (2939 m npm ), z charakterystycznym, lśniącym lodowczykiem. Jeszcze dalej na południe leżą słynne bliźniacze turnie Sass Maor (2814 m.) i Cima della Madonna (2752 m.).
Trochę naczytalismy się o tym jak tam pięknie, a że te rejony Dolomitów były dla nas zupełnie obce to stwierdziliśmy, że najwyższy czas zapuścić się w nieznane. Niezliczona ilość szlaków turystycznych jeszcze bardziej zachęciła nas aby udać się na południe. Jako cel pierwszej wędrówki wybraliśmy kultowy płaskowyż Altipiano czyli największe tego rodzaju plateau w Dolomitach, o księżycowym, pustynnym wyglądzie. Pala robi wrażenie swoją potęgą , w związku z tym wszelkie podejścia w rejonie są bardzo długie i żmudne.
Biorąc pod uwagę zmienność letniej pogody w Dolomitach wybraliśmy opcję skorzystania z dwuetapowej kolejki wjeżdżającej na płaskowyż z miejscowości San Martino di Castrozza. Miasteczko położone jest na wysokości 1466 m npm i skupia główny ruch turystyczny tej części Dolomitów. Jego historia sięga 1000 lat, a osada jest jest bardzo urokliwa i zadbana. Z Col di Rocca , gdzie mieszkaliśmy w 1,20 h dotarliśmy do San Martino i tuż przy dolnej stacji kolejki zaparkowaliśmy samochód. Cień zniechęcenia pojawił się na twarzy w momencie gdy przy wagonikach zobaczyliśmy dość spory tłum, wędrując wcześniej w Alpach trochę odzwyczailiśmy się od ludzi. Nie wyglądało to dobrze ale wbrew pozorom nie czekaliśmy jakoś bardzo długo na wagonik. W gondoli niestety nie byliśmy sami jak miało to miejsce wcześniej. Ale cóż , wszystko do przeżycia tym bardziej, że wagoniki szybko mknęły w górę i po chwili mogliśmy podziwiać widoki na otaczające góry i San Martino leżące w dole.
Aby dostać się na płaskowyż czekała nas jedna przesiadka. Z gondoli przysiedliśmy się na większy , wieloosobowy wagon. Jadąc w górę widzieliśmy długie i bardzo wyczerpujące podejście prowadzące do schroniska Rosetta. Wg. Przewodnika podejście to , to przynajmniej 4 h, a biorąc pod uwagę , że w Dolomitach latem prawie codziennie popołudniu pada i grzmi to aby zdążyć przed załamaniem pogody trzeba by chyba wyjść o 4 rano. No cóż, zadowoleni wysiedliśmy z wagonika i w planie mieliśmy wejście na szczyt Rosetta o wysokość 2743 m npm, z którego roztaczają się nieziemskie widoki.
Widząc jednak „dziki tłum” opuszczający wagonik i wbiegający na szlak odpuściliśmy sobie tą atrakcję, z założeniem , że podejdziemy tam popołudniu. Tymczasem bez towarzystwa ruszyliśmy w kierunku schroniska Rosetta. Powiem Wam, że pierwsze wrażenie z widoku na płaskowyż zaraz po opuszczeniu kolejki było piorunujące. Trochę tak jakby znaleźć się na innej planecie. Płaskowyż to takie góry w górach. Znajdują się tutaj wzgórza, jeziora i doliny. Niezwykłość krajobrazu wynika z tego, że przez ten teren przesunął się lodowiec, wyrównując całą powierzchnię a płaskowyż był jego dnem. Lodowiec spływał potem głębokimi dolinami, a miejsca gdzie ześlizgiwał się z płaskowyżu i ścinał jego krawędzie są bardzo dobrze widoczne w postaci potężnych urwisk.
Pierwszym punktem naszego spaceru było schronisko Rosetta położone na wysokości 2581m npm , na północno -zachodnim krańcu Altipiano di Pala i leżące zaledwie około 30 minut drogi wygodną ścieżką od górnej stacji kolejki. Schronisko ma długą tradycję i jest bardzo popularne wśród turystów. Na widokowym tarasie wypiliśmy poranną kawę i cieszyliśmy oczy oszałamiającymi kadrami.
Zerknęliśmy jeszcze na mapę aby nie pomylić szlaku w kierunku przełęczy Forcella Miel, ponieważ z okolic Rosetty wytyczonych jest kilka szlaków o zróżnicowanym stopniu trudności. Wypływające od dołu chmury trochę nas pospieszyły i ruszyliśmy szlakiem nr 709.
Ścieżki na płaskowyżu są bardzo wygodne ale początkowy fragment zwłaszcza przy gorszej pogodzie może być problematyczny orientacyjnie mimo tego , że biało czerwone znaki pojawiają się dość często. Po około 20 min marszu powinniśmy odbić na szlak nr 707 ale to skrzyżowanie jakoś przegapiliśmy. Chyba przez to, że cała uwaga była skupiona na tym co działo się wokół nas. Taniec skalnych iglic z chmurami, czy to tango czy walc trudno było stwierdzić ale obraz urzekający. Intuicja i jako taka umiejętność nawigacji w terenie nie zawiodły i po dłuższej chwili wróciliśmy na właściwe tory. Krajobraz który mieliśmy wokół siebie był prawdziwie księżycowy, dziki i w momencie pojawienia się niskich chmur dość ponury. Jednocześnie na swój sposób fascynujący i wciągający.
Znaleźliśmy nawet trochę śniegu, w którym George mógł się ochłodzić i poszaleć. Im głębiej zapuszczaliśmy się w teren płaskowyżu tym byliśmy bardziej nim zafascynowani.
Nigdy wcześniej nie byliśmy w tak niezwykłym a zarazem dziwnym miejscu. W pełnym słońcu miejsce wydawało się przyjazne i idealne na relaksujący spacer, ale też w ułamku sekundy potrafiło zamienić się w posępną i wrogą krainę.
Dynamicznie zmieniająca się aura sprawiła, że spacer po Altipiano stawał się coraz bardziej stresujący. Kłębiące się nisko chmury szybko zamknęły w swoich objęciach cały płaskowyż, a co z tym idzie nie było już widać wyraźnie oznaczonych ścieżek , a cały teren stał się jedną, olbrzymią skalną pustynią.
Podeszliśmy jeszcze kilka kroków na niewielkie wzgórze z którego mogliśmy zerknąć w kierunku przełęczy Miel. Niestety oprócz niewielkiej przełączki widzieliśmy również nadciągające w naszym kierunku burzowe chmury. No cóż, nie było innego wyjścia jak powrót w kierunku Rosetty. Droga powrotna nie była już tak przyjemna jak rano. Przypominała raczej błądzenie we mgle i zdobywanie kolejnych czerwono-białych punktów na szlaku. Widoczność spadła do zera i niestety w związku z tym zniknęły wszystkie punkty orientacyjne. Do tego w oddali coraz częściej słychać było grzmoty.
W końcu udało się zejść troszkę niżej i wreszcie dojrzeliśmy zarys schroniska Rosetta. Pobiegliśmy czym prędzej w jego stronę aby schować się przed nadciągającą burzą. Powiem szczerze , że mieliśmy niezłego stracha, bo burza na płaskowyżu Altipiano to nic przyjemnego ani bezpiecznego. Nie ma się gdzie schronić i tym samym ryzyko w trakcie burzy wzrasta. Udało nam się cało i zdrowo dostać na schroniskowy taras i w tym samym momencie niebo „pękło”. Huk burzy przetoczył się przez cały płaskowyż, a rzęsisty deszcz spadł ciężką zasłoną na otoczenie.
Wszyscy z tarasu przenieśli się do wnętrza schroniska aby przeczekać nawałnicę. Ludzie byli wszędzie , w salach, w przejściach , na korytarzach, niczym sardynki w puszce. Burza szalała na zewnątrz, a w środku atmosfera była bardzo gorąca. Ciekawe rozmowy, śmiechy, dobre jedzonko i towarzystwo drużyny piłkarskiej z …….Po jakiejś godzinie ulewa zelżała, burza przeszła dalej , a my powoli wyszliśmy ze schronu i udaliśmy się w kierunku kolejki i szczytu Rosetty z nadzieją, że uda nam się wejść na górę.
Nic bardziej mylnego, w połowie drogi zaczęliśmy biec do wagonika ponieważ trzaski burzy kolejny raz tego dnia rozległy się za naszymi plecami. Szybki marsz pod lekką górkę i znaleźliśmy się przy wagoniku. Chwila zjazdu , przesiadka i byliśmy na parkingu. Niedosyt i lekka złość na pogodę pozostały ale cóż zrobić. Z naturą człowiek nie wygra, trzeba się dostosować. W ramach rekompensaty i pojechaliśmy na naszą ulubioną pizzę w Dolomitach do Arabby. Niezbyt długa wycieczka po płaskowyżu Altipiano wystarczyła aby nabrać apetytu na więcej. Wystarczyła aby zauroczyć się tym księżycowym fragmentem ziemi i wrócić tutaj przy najbliższej okazji.
PRAKTYCZNIE:
- start wycieczki z San Martino di Castrozza
- parking znajduje się tuż przy dolnej stacji kolejki na Rosettę
- wjazd jest możliwy z psem, aby wjechać na górę najpierw jedziemy kilkuosobową gondolą, a potem przesiadamy się na duży wagonik (trzeba mieć na uwadze, że w wagonikach może być tłoczno ponieważ Rosetta jest popularnym miejscem)
- koszt wjazdu i zjazdu to : około 25 euro, pies 3 euro ( ceny 2019, należy mieć ze sobą kaganiec dla psa)