Šip- być albo nie być…
Piękne lato a właściwe piękna jesień w górach wyciągnęła nas po raz kolejny na szlaki. Zawitaliśmy na Słowację gdzie to gór, górek i pagórków dostatek. Do wyboru, do koloru. Wyższe, niższe, skaliste, lesiste i trawiaste. Tym razem postawiliśmy na niesztampowe pasma i powędrowaliśmy na Šip. Cóż to takiego? Gdzie to jest ? I czy warto się tam wybrać? Poczytajcie.
ŠIP- po słowacku cierń, kolec, strzała. Jego wysokość to 1169 m npm, szału nie ma:). Jeżeli przyjrzymy się jego położeniu to tutaj rozpoczynają się prawdziwe schody. Šip zaliczany jest do tzw. Szypskiej Fatry. Leży w widłach Wagu i Orawy, a żeby było jeszcze ciekawiej wcisnął się pomiędzy Małą Fatrę ,Wielką Fatrę i Góry Choczańskie. Kiedyś zaliczany był do gór Choczańskich ( przed 1978r), teraz to część Wielkiej Fatry. Jak widać trochę to wszystko skomplikowane. Jeszcze jakiś czas temu na Šip prowadził jeden żółty szlak, którego poczatek był Kralovanach , a koniec to miejscowość Stankowany ( lub odwrotnie). Obecnie mamy do dyspozycji nowy zielony szlak i dzięki temu mogliśmy zrobić pętelkę.
Start naszej wycieczki to nieduża miejscowość Stankovany. Samochody zostawiliśmy w centrum wsi , na ciasnym parkingu naprzeciwko potravin Coop. Wysiadając z samochodu już widzieliśmy zielone znaki , które miały być naszym drogowskazem. Šip zdobywaliśmy ze wsparciem ekipy z Gdańska. Bingo i Tosia wraz ze swoimi opiekunami byli już z nami na Śnieżniku (http://www.szlakiemitropem.com/snieznik-widokow-nie-bylo/#more-911) , więc George i tym razem miał psie towarzystwo. Będąc naprzeciwko sklepu musieliśmy skierować się w lewo. Początek szlaku to spacer wzdłuż Wagu, wąską asfaltową drogą. Po kilku chwilach marszu zabudowania zostawiliśmy za sobą, a asfalt zamienił się w szutrową drogę, którą przeszliśmy pod torami kolejowymi. Po pokonaniu mikrotunelu zgodnie z zielonym oznaczeniem odbiliśmy z drogi w prawo i schowaliśmy się w lesie. Ścieżka kluczyła pomiędzy drzewami nieznacznie pnąc się w górę. Na tym etapie wędrówki podziwialiśmy jedynie piękny drzewostan , a widoki na dolinę Wagu pojawiały się tylko pomiędzy nielicznymi przerzedzeniami lasu.
Po nieco bardziej stromym odcinku dotarliśmy do leśnej drogi i przez moment łudziliśmy się, że właśnie tym wygodnym szutrem będziemy iść dalej. Nic bardziej mylnego. Zielone znaki szybko pokierowały nas dalej w las , przecinając trakt. Po mniej więcej 20 minutach znaleźliśmy się na rozległej polanie gdzie dawniej usytuowana była osada Podšip. Dzisiaj na polanie zachowało się kilka drewnianych ,zadbanych chat. W tym miejscu pojawiły się także pierwsze konkretne widoki.
Konkretne ponieważ w pełnym słońcu mogliśmy podziwiać Velkego Rozsutca, Stoha, Chleb, a nawet Velkego Krywania czyli główne pasmo Małej Fatry. Coś pięknego!
Zrobiliśmy sobie tutaj krótki odpoczynek na łyk wody i delektowanie się górami. Nie odmówiliśmy sobie także uzupełnienia kalorii czekoladą Studencką. Taki słowacki klasyk, ile razy jesteśmy na Słowacji tyle razy „opychamy” się tym rarytasem.
Psy miały swoje zajęcia takie jak poszukiwanie „skarbów” w trawie. Widać było, że na łąkach wypasano owce więc i „skarbów” było zatrzęsienie:).
Idąc dalej przeszliśmy pomiędzy chatami do drogowskazu według którego żółte znaki w ciągu 1,10 h powinny doprowadzić nas na Zadni Šip i w ciągu 1,40 h na Šip. Od tego miejsca rozpoczęliśmy bardzo żmudne i bardzo strome podejście.
Nachylenie ścieżki sięgało ponad 20%. Prędzej czy później każdy z naszej ludzkiej paczki dostał zadyszki, natomiast Beagle nic sobie nie robiły z powodu stromizny. Skakały pomiędzy gałęziami i świetnie się bawiły. Dość sprawnie nabieraliśmy wysokości , a motywacją było jak najszybsze pokonanie tego masakrycznego podejścia. Chcieliśmy je mieć za sobą. Brak widoków nie pomagał w tym przedsięwzięciu ale w efekcie jakoś się udało. Na odcinku Podšip- Zadni Šip ścieżka cały czas prowadziła przez las i tylko w kilku miejscach pojawiały się strzępki pięknych widoków na dolinę rzeki Wag, mogliśmy potraktować je jako zapowiedź tego co czeka nas na szczycie.
Okazało się , że warto było trochę się wysilić , bo nagrodą za pokonanie podejścia były cudowne i rozległe pejzaże ze szczytu Zadniego Šipa. Dnem doliny wił się Wag , a nad nim rozpościerały się majestatyczne pasma górskie. Jeszcze godzinę temu byliśmy tam na dole a teraz podziwialiśmy to wszystko z lotu ptaka. Niesamowita przestrzeń gdzie oddychało się pełną piersią.
Na szczycie nie było zbyt wiele miejsca , zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i kolejny raz zadbaliśmy o prawidłowy bilans energetyczny organizmu. Po takim wysiłku to przecież niezbędne. Pomimo niewygodnych skałek George za wszelką cenę chciał uczestniczyć w sesji fotograficznej i niezdarnie wpychał się w centrum kadru.
Różnica wysokości pomiędzy Zadnim Šipem , a Šipem to zaledwie 26m czyli w sumie nic. Byliśmy bardzo zadowoleni z tego faktu, bo przyznaję , że mieliśmy dość podejść na dzisiejszy dzień. Rzeczywistość jak zwykle okazała się mniej kolorowa. Różnica między wierzchołkami niewielka ale aby zdobyć Šip należało zejść około 100 m z wierzchołka na którym byliśmy i po chwili nadrobić tą stratę.
Mimo wszystko ścieżka była wygodna i z jedną niespodzianką. Aby dotrzeć na wierzchołek należało pokonać skalną bramę, a właściwie przesmyk. Każdy z nas musiał przecisnąć się pomiędzy skałami. Przejście tam z dużym plecakiem było ciekawe i napewno wymagało gimnastyki. Ignacy coś o tym wie:).
W drodze na Šip spotkaliśmy Alę , Piotra i ich psiego przyjaciela Mauro, którzy wędrowali w przeciwnym kierunku. Po około 20-30 minutach marszu byliśmy na szczycie. Šip jest dość specyficzny. Nie ma tam za dużo miejsca , jest jedna ławeczka i meeeeega widok na Chocz, Tatry i dolinę Wagu. Będąc na wierzchołku zapomnieliśmy już o podejściu palącym mięśnie. Byliśmy tak zachwyceni panoramą, że nawet czekolada Studencka nie była potrzebna , no ale po co miała się zmarnować więc kolejny raz dzisiejszego dnia osłodziliśmy sobie żywot.
Dalsza część szlaku to droga przez bukowy las, bez widoków. Dość szybko schodziliśmy w dół i dopiero na polanie Zaškovské zrobiliśmy sobie przerwę w marszu. Miejsce było bardzo ładne. Ciche i kojące zmysły, warto tu przysiąść na chwilę i nie myśleć o niczym.
Ostatni etap szlaku to nic specjalnego ale do samochodu jakoś wrócić trzeba. Będąc już w Stankovanach zgodnie stwierdziliśmy , że podejście/ zejście z tej strony jest bardziej „ludzkie”, a dzięki temu, że możemy „zrobić” pętlę, mamy możliwość wyboru czy wolimy wchodzić czy schodzić bardziej stromą częścią szlaku.
Patrząc na całokształt trasy wszyscy byliśmy zauroczeni pejzażami ze szczytu, a jednocześnie podejście dało nam mocno w kość. I takie właśnie są góry! Wymagają od nas samozaparcia i poświęcenia, bo przecież nic nie jest za darmo. Chodzimy po nich nie tylko dla przepięknych widoków ale w górach również hartujemy swój charakter i ćwiczymy silną wolę. Przynajmniej my😉.
PRAKTYCZNIE:
- start i koniec szlaku w miejscowości Stankovany na Słowacji
- samochód zaparkowany w centrum miejscowości przy zielonym szlaku, na malutkim parkingu naprzeciwko sklepy Coop, parking bezpłatny, istnieje również możliwości podjechania wyżej i tam pozostawienia samochodu ( przy szlaku żółtym)
- szlaki: Stankovany- Podšip ( zielony, 1,20 h); Podšip- Šip ( żółty, 1,40 h); Šip- Stankovany (żółty, 1,30 h)
- łączny czas wycieczki z odpoczynkami około 6h, dystans 12 km ( cała pętla), wznios 1027 m