Ćwilin- tutaj wszystko się zaczęło
Mogielica, Ćwilin i Łopień to jedyne szczyty, na które udało nam się dotrzeć w ramach eksploracji Beskidu Wyspowego. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że na najwyższym szczycie pasma czyli Mogielicy byliśmy dwa razy. Na Ćwilinie zresztą też ale pierwszy wypad miał miejsce kilka lat temu. Dorzucając do tego ekspresowy spacer na Łopień w, letnie niedzielne popołudnie w Beskid Wyspowy jakoś nie było nam po drodze. Dzisiaj zastanawiam się dlaczego? Przecież mamy go właściwie „pod nosem” i jest wręcz idealny na niezbyt długie, relaksujące wędrowanie, nie ma ograniczeń co do spacerów z psem, a pasmo oferuje piękne krajobrazy. Aby nadrobić swoje zaległości w grudniowy, wietrzny i słoneczny weekend wybraliśmy się ponownie na Ćwilin. Co prawda nie była to jeszcze zimowa wędrówka, bo śniegu jak na lekarstwo, w zamian halny porządnie przewietrzył nam głowy, a oczy i zmysły urzeczone zostały pięknymi panoramami roztaczającymi się z rozległej polany na szczycie.
Na początku kilka słów o samych Beskidzie Wyspowym. Nie jest to jakieś duże pasmo, bo jego powierzchnia to około 1000 km 2. Wciśnięte jest pomiędzy Kotlinę Sądecką a Gorce. Przyjęto, że nazwa Beskid Wyspowy wprowadzona została do literatury przez Kazimierza Sosnowskiego, nauczyciela i pioniera turystyki górskiej w tym regionie. Podobno, gdy wraz z młodzieżą nocowali na szczycie Ćwilina, rankiem zobaczyli morze mgieł, z którego jak wyspy wyłaniały się szczyty gór. I rzeczywiście cechą charakterystyczną Beskidu Wyspowego jest to, że szczyty nie tworzą jednolitych pasm, a oddzielone są od siebie szerokimi dolinami i przełęczami.
Więcej informacji na temat Beskidu Wyspowego i opis naszej wycieczki na Mogielicę znajdziecie tutaj: http://www.szlakiemitropem.com/mogielica-drugi-szczyt-zdobyty-w-ramach-korony-gor-polski/. Sam Ćwilin jest typowym przedstawicielem szczytów w Beskidzie Wyspowym, samotna góra oddzielona przełęczami od pozostałych. Jego wysokość to 1072 m npm, co plasuje go na drugim miejscu zaraz po Mogielicy. Nazwa góry pochodzi od niemieckiego słowa Zwilling, tzn. bliźniak i chodzi tutaj o pobliską Śnieżnicę położoną po przeciwnej stronie przełęczy Gruszowskiej. Nazwę nadali w XIV w. niemieccy osadnicy. Niegdyś Ćwilin tętnił życiem pasterskim, mieszkańcy Gruszowca, Jurkowa, Wilczyc i Łostówki wypasali na nim wielkie stada owiec. Pozostałością dawnego pasterstwa jest polana Michurowa usytuowana na szczycie. Znaleźć tam możemy również resztki kamiennego szałasu i źródełko wody. Beskid Wyspowy to także legendy i ludowe podania, jedna z nich związana jest z osuwiskiem i potokiem Rosłaniec spływającym po wschodniej stronie obniżenia pomiędzy Ćwilinem a Małym Ćwilinkiem.
Według niej do ogromnej przepaści, jaka istnieje pod Ćwilinem, rzucił się młodzieniec z rozpaczy spowodowanej zawodem miłosnym. Od tego czasu słychać było w tym miejscu jęki i zgrzytanie zębami. Pewnego razu dziewczyna, która go zdradziła, zbierając jagody znalazła się przypadkowo nad tą głębią i zobaczyła młodziana. Miał zjeżone włosy, a z ust buchały mu płomienie. Przestraszona zaczęła uciekać, upiór jednak dopędził ją i wciągnął w przepaść. Od tego czasu przerażające odgłosy ucichły, a otwór przepaści zamknął się. Na zboczach Ćwilina 15.03.1954 roku miała miejsce katastrofa lotnicza, rozbił się tam samolot pasażerski relacji Warszawa-Kraków. Jak widać będziemy się dzisiaj poruszać po bardzo ciekawym rejonie. Ruszajmy więc w drogę!
Wycieczkę rozpoczęliśmy w Jurkowie, w centrum miejscowości. Samochód zaparkowaliśmy na bezpłatnym parkingu położonym tuż przy budynku urzędu gminy. Nieopodal miejsc parkingowych startują dwa niebieskie szlaki. Jeden (odbijający w lewo na mostek) na Mogielicę, a drugi na Ćwilin. Przeszliśmy przez mało ruchliwą uliczkę, po paru metrach zgodnie z oznakowaniem skręciliśmy w prawo i zniknęlismy wśród zabudowań. Wąska asfaltowa dróżka nieśmiało pięła się w górę, klucząc między domostwami. Będąc na tym szlaku w 2018 roku mijanych gospodarstw było znacznie mniej, jak widać nowe domostwa w ostatnim czasie zbliżyły się pod stoki Ćwilina. Asfalt przeszedł w szutrową drogę, domy zostały w dole, a my przed oczami, jak na dłoni widzieliśmy cel naszej dzisiejszej wędrówki. Już w tym miejscu pojawiały się pierwsze widoki, między innymi na Mogielicę.
Droga wiła się leniwie powoli nabierając wysokości. Byłoby bardzo przyjemnie gdyby nie wszechobecne błoto. Tej jesieni mieliśmy go już serdecznie dość, bo od października towarzyszyło nam przy okazji każdej wędrówki. Nieważne czy były to Gorce czy Beskidy, błoto było wszędzie. Skrzętnie omijając kałuże dotarliśmy pod las skąd oczom ukazały się jeszcze piękniejsze krajobrazy. Szerokie doliny, rozrzucone na ich zboczach domostwa i szczyty Beskidu Wyspowego.
W lesie niebieski szlak wspinał się krętą, leśną drogą. Stał się bardziej stromy ale nie ma co przesadzać, bardziej wymagające fragmenty były raczej krótkie i stanowiły urozmaicenie naszej wędrówki. Gdzieś pomiędzy drzewami majaczyły nieśmiało widoki. Leśny fragment szlaku był raczej monotonny więc nie będę się specjalnie na ten temat rozpisywać.
Na nasze szczęście grunt pod stopami stawał się zmrożony, błoto zostało w dole, a nam całkiem wygodnie wędrowało się w kierunku szczytu. Uroku leśnym krajobrazom dodawały gnieżdżące się w koronach drzew promienie wczesnozimowego słońca. Ciepłe słoneczne promienie przelewały się pomiędzy masywnymi drzewami tworząc niezwykły spektakl światłocieni.
Na jednej z podszczytowych polanek trafiliśmy na pierwszy tego roku śnieg, a co z tego wynika psia głupawka była punktem obowiązkowym. Na polanie spotkaliśmy znajomych, którzy podobnie jak my piękną niedzielę postanowili spędzić z psiakiem w górach. Pomimo szorstkiego, pierwszego spotkania na szlakach Beskidu Sądeckiego, George i Rambo oddali się szaleńczym zabawom i harcom. Jak widać urazy poszły w zapomnienie i psia przyjaźń wzięła górę.
Od szczytu dzieliło na kilkadziesiąt minut. Ścieżkę pokrywał zmrożony śnieg więc stawianie kroków wymagało odrobinę więcej uwagi. Ostatnie bardziej strome podejście i po około 1,30 h byliśmy już na szczycie Ćwilina, a konkretnie na Polanie Michurowej zajmującej znaczną jego cześć.
Polana Michurowa jest jedną z największych w Beskidzie Wyspowym i powstała, podobnie, jak większość polan w Karpatach w wyniku działalności Wołochów, którzy przybyli tutaj w XV w. ze swoimi stadami owiec i kóz. Polany otrzymywali w wyniku wypalania. Przez kilkaset lat polana tętniła intensywnym życiem pasterskim. Od nazwisk właścicieli pochodzą nazwy części polany: Gruszowskie Polany (zachodni skraj), Mihurowa Polana (w okolicach szczytu), Polana Mysoglądów i Polana Kuczaji. W miarę wzrastania liczby ludności wzrastała też liczba wypasanego inwentarza, największe nasilenie pasterstwo osiągnęło przed II wojną światową i przetrwało do lat 80. Obecnie polana zarasta borówczyskami i zaczyna stopniowo samorzutnie się zalesiać. Jej obszar na przestrzeni ostatnich lat zmniejszył się o około 70% ze szkodą dla kapitalnych widoków. A właśnie, widoki!!!! Powiem, że warto było „zmęczyć się” monotonnym podchodzeniem aby w nagrodę ujrzeć naprawdę fascynujące pejzaże.
Dzięki temu, że niemal cała polana znajduje się na południowo-wschodnich stokach Ćwilina, od wysokości ok. 980 m n.p.m. aż po sam wierzchołek, a niewielkie jej połacie obejmują także pozostałe strony świata roztacza się z niej bardzo szeroka panorama widokowa. Kolejno od lewej strony widoczne są szczyty: Ostra, Cichoń, Mogielica, Krzysztonów, Wielki Wierch (z tyłu za nim Lubań), Jasień, Gorc, Kobylica, Cyrkowa Góra, Marczakowa Skala i grzbiet Gorców od Kudłonia poprzez Turbacz i Obidowiec aż po dolinę Raby. W dole, na południowej stronie widać Ostrą i Ogorzałą, a w zachodnim kierunku szczyty Lubonia Wielkiego i Szczebla. Przy dobrej pogodzie widoczne są odległe pasma górskie: Beskid Sądecki, Magura Spiska, Wielka Fatra, Góry Choczańskie i Babia Góra. Nie zapomnijmy również o całym łańcuchu Tatr. Jak widać jest na czym oko zawiesić!!!!
Na szczycie wiało niemiłosiernie, chciało urwać nam głowy stąd też plany wygrzewania się w promieniach, co prawda grudniowego ale zawsze słońca spaliły na panewce. Nie odmówiliśmy sobie jednak gorącej kawy i norymberskiego piernika. Jak zawsze nie skończyło się na jednym ale wsunęliśmy całe opakowanie….a co tam kalorie trzeba uzupełnić, a poza tym wiało😉więc waga miała znaczenie.
Jeszcze kilka chwil podkręciliśmy się po szczycie i ruszyliśmy w drogę powrotną tym samym niebieskim szlakiem. George zajął się patykami, gałązkami i zapachami, a my nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się na parkingu.
Jak się domyślacie błotko i George równa się mieszanka wybuchowa więc przed wejściem do auta czekało nas jeszcze solidne czyszczenie psa. W końcu naładowani pozytywną energią, nasyceni krajobrazami i troszkę zmęczeni spokojnie wracaliśmy do domu.
Cóż mogę powiedzieć na koniec??? A no to, że trochę późno za ten Beskid Wyspowy się „wzięliśmy” i będziemy nadrabiać zaległości, mamy już nawet plany! A szlaki w tym paśmie polecamy wszystkim wędrowcom zarówno na krótkie spacery jak i spędzenie tam dłuższego czasu.
PRAKTYCZNIE:
- start wycieczki w miejscowości Jurków, Dolnej niedaleko Mszany
- dojazd: z Krakowa do Lubnia „zakopianką” , w Lubniu zjeżdżamy w drogę nr 968 w kierunku Mszany Dolnej, w Mszanie dojeżdżamy do drogi nr 28 i kierujemy się w stronę Limanowej, po około 14 km pojawi się po prawej stronie drogowskaz na Jurków
- bezpłatny parking znajduje się w centrum miejscowości obok urzędu gminy
- z parkingu wyruszamy niebieskim 🟦 szlakiem na Ćwilin
- szlaki: Jurków-Ćwilin (niebieski, 1,50h), droga powrotna ten sam niebieski szlak 1,30h
- czas: 3,15h; dystans: 9,20 km ; wzrost wysokości 580 m
- na Ćwilin można wejść również z Przełęczy Gruszowskiej (szlak niebieski; 1,10h) i z Mszany Dolnej (żółty szlak; 3,50h)